„Spójrz, jakie piękne gwiazdy.
Przestaliśmy na nie patrzeć”. To (luźny) cytat z „Facetów w
czerni” w scenie gdy stary agent postanawia pójść na emeryturę,
zdając sobie sprawę, że to co kiedyś obce i nieodganione, stało
się swojskie, powszednie i męczące. Czy „Grawitacja” Alfonso
Cuarona nie jest poniekąd pochodną tej sceny?
Kiedy przyglądałem się zwiastunom,
promującym film, wyobrażałem sobie, jak w atrakcyjny sposób może
rozwinąć się fabuła, której początek to katastrofa na stacji
kosmicznej, wskutek której bohaterka, grana przez Sandrę Bullock
dryfuje samotnie w przestrzeni. Wpierw pomyślałem, że zapewne
większość filmu opierać się będzie na retrospekcjach,
wspomnieniach z ziemi, historii kariery młodej astronautki itp.
Innym pomysłem było by potraktowanie fabuły na wskroś
filozoficznie. Samotność bohaterki w kosmosie mogłaby być dobrym
pretekstem do rozważań na temat kruchości ludzkiego istnienia i
poszukiwań absolutu (patrz: „2001- Odyseja Kosmiczna”).
Jednak Alfonso Cuaron, niezwykle
utalentowany reżyser, poszedł zupełnie innym tropem. Czy słusznie?
O tym za chwilę. Otóż zdecydował się on na niemal
paradokumentalny zapis wydarzeń, ze szczątkową linią fabularną.
Skupił się natomiast na maksymalnym urealnieniu doświadczenia,
jakim jest przebywanie w kosmosie. Oczywiście w sytuacjach
ekstremalnych. Mamy więc do czynienia z tzw. survival movie. Jednak
w przeciwieństwie do swoich poprzedników („Cast Away”, „Życie
Pi”) nie podkreśla on aspektu duchowej przemiany bohatera, a
jedynie samą walkę o przetrwanie. Ryan, grana (o dziwo bardzo
dobrze) przez Sandrę Bullock, to osoba twardo stąpająca po ziemi
(dryfująca w kosmosie?), której cała energia skupia się na
konieczności walki o życie. Zresztą twórcy nie dają jej zbyt
wielu chwil na rozważanie swojego nieszczęsnego losu. Akcja pędzi
nieubłaganie, rzucając bohaterce kolejne kłody pod nogi. Efektem
tych wszystkich zabiegów jest zapierający dech w piersiach
thriller, zrealizowany z prawdziwą wirtuozerią (techniczne oscary
dla filmu to chyba już absolutny pewniak).
Wróćmy jednak do pytania, czy wybór
konwencji dokonany przez Cuarona był trafiony. I tu miałbym pewne
wątpliwości. A właściwie żal do reżysera, że nie poszedł
odrobinę dalej, nie zaryzykował więcej. Bo chociaż od
niebezpieczeństw się w filmie roi, to jednak tor fabuły jest
wyjątkowo bezpieczny. Cuaron zręcznie unika zwrotów, które mogły
by łatwo wybić historię poza orbitę i tym samym pogrążyć
całość w kosmicznej niekonsekwencji. Tym samym film ma
fantastycznie wyważoną dramaturgię. Ale jednocześnie, jakby na
przekór głównej bohaterce, mało jest w tym wszystkim fabularnego
ryzyka. Kosztem podróży w nieznane, z czym kojarzyć by się mogła
tematyka kosmosu, mamy przed sobą banalnie prościutką, choć
niezwykle angażującą emocjonalnie, historię walki o życie. Tym
samym „Grawitacja” nie wykracza poza ramy filmu rozrywkowego,
chociaż tego z najwyższej półki.
Ale może taki znak naszych czasów.
Może dzięki medialnej ewolucji kosmos stał się na tyle oswojony,
że nie jest już dla nas nieodgadnioną pustką, prowokacją do snucia poetyckich wizji, a jedynie kolejnym
miejscem akcji dla mrożącego krew w żyłach docu-thrillera... Może
faktycznie przestaliśmy już patrzeć w gwiazdy...
OCENA: 5/6