Tegoroczny wyścig oscarowy uważam za
wyjątkowo urodzajny w dzieła bardzo dobre, a nawet wybitne. W samej
kategorii Najlepszy Film trudno wskazać tytuł (a we wcześniejszych
latach było to wręcz nagminne), który nie zasługiwał by na
nominację. Są oczywiście filmy lepsze i gorsze, czy raczej takie,
które mniej lub bardziej mnie poruszyły (obecność „Bestii...”
jest tu dla mnie najbardziej zagadkowa), jest też zupełnie
niezrozumiała podwójna nominacja dla „Miłości” z analogiczną
kategorią dla filmów nieanglojęzycznych. Niemniej poziom
wszystkich dziewięciu filmów jest bardzo wysoki i każdy z nich
zasługuje na rozpatrzenie w kwestii szans na wygraną. Tym samym
mamy wyjątkową jak na oscary sytuację, w której wytypowanie
zwycięzcy graniczy z niemożliwością. Ja jednak, przyglądając
się od dawna gustom i decyzjom Akademii, postaram się wskazać,
które filmów nominowanych, z różnych powodów mają największe,
a które najmniejsze szanse na odebranie złotego golasa.
„Bestie z południowych krain”
Zwycięzca tegorocznego Sundance od
strony formalnej nie odbiega specjalnie od sztandarowych filmów
amerykańskiego kina niezależnego. Za wyjątkowe można jednak uznać
nietypowe połączenie gatunków: kina katastroficznego, społecznego
dramatu i fantasy z elemantami realizmu magicznego. Eksperyment
uznaję za udany, choć mimo wszystko daleki jestem od zachwytów nad
tym filmem. Zapewne też jego obecność wśród najlepszej
dziewiątki sama w sobie jest wyróżnieniem i na tym też się
skończy.
„Miłość”
Kto jest fanem Hanekego, na pewno się
nie zawiedzie. Kino szokujące okrutną prozą życia nie jest jednak
ulubionym typem kina, nagradzanego przez Akademię. Moim zdaniem o
tyle słusznie, że oscary przede wszystkim nagradzają warsztat i
filmy w dużym stopniu komercyjne. Dla kina stricte autorskiego,
znacząco wyłamującego się spoza ugruntowanego przez hollywood
kanonu, jest miejsce na wielu festiwalach i tak niech pozostanie.
„Poradnik pozytywnego myślenia”
Popis ekipy aktorów plus sprawdzone
schematy fabularne i nieuchronny happy end. Za dużo jednak w tym
wszystkim słodyczy i łagodności, nawet na gust Akademii.
Przewiduję jednak Oscara dla brawurowej kreacji Jennifer Lawrence.
„Lincoln”
„Operacja Argo”
Film wyważony z aptekarską
dokładnością, a więc starający się trafić w jak najszersze
gusta. Z powodzeniem, chociaż nie wykracza poza schematy. Niemniej
jeżeli można mówić o jakimś faworycie, to przewiduję, że
właśnie obraz Aflecka zdobędzie najważniejszą nagrodę. Jest w
nim wszystko, co kocha Akademia: polityczne zaangażowanie, wartka
akcja, szczypta humoru i gloryfikacja narodu amerykańskiego. Przy
czym niczego za dużo, ani za mało. Nie jest to Wielkie Kino, ale
perfekcyjne warsztatowo. A to przecież hollywood ceni najbardziej.
„Les Miserables: Nędznicy”
Nie od dziś wiadomo, że musical to
również jeden z ulubionych gatunków Akademii. A film Hoopera jest
przy tym rewelacyjnie zagrany (fantastyczny Hugh Jackman) i
zrealizowany z wielkim rozmachem. Na dodatek można uważać go za
śmiały gatunkowy eksperyment. W przeciwieństwie bowiem do
klasycznych musicali, w których głównym walorem jest strona
wokalna, w „Nędznikach” to emocjonalne zaangażowanie i
autentyzm wykonań (śpiewy nagrywane bezpośrednio podczas kręcenie
scen) staje się największą siłą filmu, czego kosztem są nie
zawsze ładne i nie zawsze perfekcyjne głosy śpiewających aktorów.
Minusem są częste dłużyzny i widoczny niekiedy bałagan
realizacyjny (kamera czasem zupełnie wymyka się spod kontroli). To
są chyba zbyt kardynalne błędy, by oscarowcy przymknęli na nie
oko.
„Wróg numer jeden”
Kontrowersje wokół tego filmu nie
cichną, choć Bigelow zrealizowała niezwykle przejmujący thriller
polityczny. O tym jednak, że reżyserka ma smykałkę do tematów
okołowojennych przekonaliśmy się już trzy lata temu, przy okazji
„The Hurt Lockera”, który zwyciężył wówczas w oscarowym
wyścigu. Czemu więc Akademia miała by ponownie nagradzać
tematycznie podobny film tych samych twórców? Na statuetki mogą
jednak liczyć Jessica Chastain i scenarzysta Mark Boal
"Django"
Schemat fabularny bardzo podobny do "Bękartów wojny". Jednak Tarantino znów dowiódł, że potrafi zaskakiwać nawet swoich najzagorzalszych fanów, faszerując film niespodziewanymi zwrotami akcji. W prognozach oscarowych mówi się o gwarantowanej nagrodzie za scenariusz, ja jednak wątpię, by Akademia wyróżniła tego niepokornego twórcę. Bądźmy szczerzy, poza wieloma świetnymi scenami i dialogami, historia pełna jest też wielu fabularnych nieścisłości i niekonsekwencji w konstruowaniu bohaterów. Sądzę, że oscara za scenariusz dostanie "Wróg numer jeden" lub "Moonrise Kingdom".
„Życie Pi”
Mój osobisty faworyt. Chociaż nie
jest to w pełni doskonały film (przesłodzona stylistyka sugeruje,
że jest to kino familijne, co nie jest prawdą), to jednak sposób w
jaki Ang Lee buduje relację między Głównym bohaterem, a
wygenerowanym komputerowo tygrysem, świadczy o prawdziwej maestrii
reżysera. Kto wie, może więc akademia nas zaskoczy i nagrodzi
film, który nie prowadzi w rankingach. Jeśli nie, może on liczyć
na oscary za zdjęcia, muzykę i efekty specjalne.
Nie zaobserwowałem większych nieścisłości w Django, konstrukcja bohaterów jak na zwyczajną historie - a nie film psychologiczny jest też całkiem dobra. Poradnik Pozytyw... mi się nawet podobał, to dość lekka historia w sam raz żeby czasem się oderwać - może rzeczywiście przesłodzona. Z tych filmów, chciałbym jeszcze oglądnąć Miłość Hennekego i ewentualnie Życie Pi.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Kulnaro o filmach