W sobotę 5 grudnia zakończył się festiwal sztuki operatorskiej Plus Camerimage. Zanim skrobnę parę słów o zwycięzcach, najpierw trochę o plusach i minusach tegorocznej edycji. Na plus można z pewnością zaliczyć wspaniałą atmosferę i żywiołowe reakcje publiczności. Trzeba też przyznać, że od strony technicznej, jak i repertuarowej festiwal nie zszedł poniżej poziomu z lat poprzednich. Niestety go też nie przeskoczył. O żadnym z filmów obejrzanych podczas festiwalu nie mogę powiedzieć, że mnie jakoś specjalnie zachwycił. Zdarzyło się owszem kilka dzieł bardzo dobrych, ale przeważające wrażenie po festiwalu to zdecydowany niedosyt. I chociaż po kinie europejskim, czy stricte polskim trudno się było spodziewać fajerwerków, to zawiodły też filmy anglojęzyczne. Odnosi się wrażenie, jakby scenarzystom kompletnie zabrakło ciekawych pomysłów na historie. Wysysają więc z palca przeciętne anegdotki i starają się uczynić je w miarę oglądalnymi. Mam tu na myśli głównie nudnawą tragikomedię Jasona Reitmana „W chmurach” z Georgem Clooneyem w roli specjalisty od zwalniania pracwników wielkich korporacyjnych firm, ale też angielską komedię „Była sobie dziewczyna” Lone Scherfig, choć akurat ten film broni się brawurowym aktorstwem i świetnymi dialogami. Nie zawiódł natomiast Terry Gilliam, który w „Parnassusie” po raz kolejny dał upust swojej schizofrenicznej wyobraźni, kreując świat i postacie w stylu swoich „Przygód Barona Munchausena”. Z pozytywnie zaskakujących projekcji wymieniłbym też takie filmy jak „Aż po grób” Aarona Schneidera ze świetnymi rolami Roberta Duvalla i Billa Murraya (który zresztą dość niespodziewanie pojawił się na festiwalu), czy polskiego „Generała Nila” Ryszarda Bugajskiego. Oba filmy zrealizowane bardzo klasycznie, ale też niezwykle profesjonalnie i z szacunkiem dla opowiadanej historii. Nie wiem natomiast, co takiego widzą krytycy w tym filmie, że był tak świetnie oceniany i nagradzany, ale naprawdę szczerzę odradzam oglądania „Wojny Polsko-Ruskiej”Xawerego Żuławskiego. Jest to niestety przykład jak bardzo nie da się przełożyć świetnej skądinąd książki Doroty Masłowskiej na język filmowy.
A teraz o zwycięzcach. Są to po kolei: izraelski „Liban” (Złota Żaba), i dwa filmy polskie - „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego (Srebrna Żaba)i „Rewers”Borysa Lankosza(Brązowa Żaba). Chociaż nie do końca pokrywają się one z moimi faworytami ( w swoim prywatnym rakingu uwzględniłem tylko ten pierwszy film), to trzeba przyznać, że każdy z nich na nagrodę zasłużył. Nawet z samego faktu , że w każdym przypadku jest to kawał świetnego kina. Dodatkowo „Liban” to prawdziwy popis operatorski. 98% akcji filmu dzieje się w ciasnym czołgu. Jedynym „oknem” na świat zewnętrzny jest wizjer z celownikiem. Zabieg ten wspaniale buduje klimat klaustrofobii i napięcia między bohaterami. Dwa pozostałe filmy są już fotografowane bardziej klasycznie. Niemniej zdjęcia są w nich wspaniałym dopełnieniem historii.
Ale o filmach za mało, za mało!!!!!!!
OdpowiedzUsuń