niedziela, 6 grudnia 2009

CAMERIMAGE 2009 - SUBIEKTYWNA RELACJA


W sobotę 5 grudnia zakończył się festiwal sztuki operatorskiej Plus Camerimage. Zanim skrobnę parę słów o zwycięzcach, najpierw trochę o plusach i minusach tegorocznej edycji. Na plus można z pewnością zaliczyć wspaniałą atmosferę i żywiołowe reakcje publiczności. Trzeba też przyznać, że od strony technicznej, jak i repertuarowej festiwal nie zszedł poniżej poziomu z lat poprzednich. Niestety go też nie przeskoczył. O żadnym z filmów obejrzanych podczas festiwalu nie mogę powiedzieć, że mnie jakoś specjalnie zachwycił. Zdarzyło się owszem kilka dzieł bardzo dobrych, ale przeważające wrażenie po festiwalu to zdecydowany niedosyt. I chociaż po kinie europejskim, czy stricte polskim trudno się było spodziewać fajerwerków, to zawiodły też filmy anglojęzyczne. Odnosi się wrażenie, jakby scenarzystom kompletnie zabrakło ciekawych pomysłów na historie. Wysysają więc z palca przeciętne anegdotki i starają się uczynić je w miarę oglądalnymi. Mam tu na myśli głównie nudnawą tragikomedię Jasona Reitmana „W chmurach” z Georgem Clooneyem w roli specjalisty od zwalniania pracwników wielkich korporacyjnych firm, ale też angielską komedię „Była sobie dziewczyna” Lone Scherfig, choć akurat ten film broni się brawurowym aktorstwem i świetnymi dialogami. Nie zawiódł natomiast Terry Gilliam, który w „Parnassusie” po raz kolejny dał upust swojej schizofrenicznej wyobraźni, kreując świat i postacie w stylu swoich „Przygód Barona Munchausena”. Z pozytywnie zaskakujących projekcji wymieniłbym też takie filmy jak „Aż po grób” Aarona Schneidera ze świetnymi rolami Roberta Duvalla i Billa Murraya (który zresztą dość niespodziewanie pojawił się na festiwalu), czy polskiego „Generała Nila” Ryszarda Bugajskiego. Oba filmy zrealizowane bardzo klasycznie, ale też niezwykle profesjonalnie i z szacunkiem dla opowiadanej historii. Nie wiem natomiast, co takiego widzą krytycy w tym filmie, że był tak świetnie oceniany i nagradzany, ale naprawdę szczerzę odradzam oglądania „Wojny Polsko-Ruskiej”Xawerego Żuławskiego. Jest to niestety przykład jak bardzo nie da się przełożyć świetnej skądinąd książki Doroty Masłowskiej na język filmowy.

A teraz o zwycięzcach. Są to po kolei: izraelski „Liban” (Złota Żaba), i dwa filmy polskie - „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego (Srebrna Żaba)i „Rewers”Borysa Lankosza(Brązowa Żaba). Chociaż nie do końca pokrywają się one z moimi faworytami ( w swoim prywatnym rakingu uwzględniłem tylko ten pierwszy film), to trzeba przyznać, że każdy z nich na nagrodę zasłużył. Nawet z samego faktu , że w każdym przypadku jest to kawał świetnego kina. Dodatkowo „Liban” to prawdziwy popis operatorski. 98% akcji filmu dzieje się w ciasnym czołgu. Jedynym „oknem” na świat zewnętrzny jest wizjer z celownikiem. Zabieg ten wspaniale buduje klimat klaustrofobii i napięcia między bohaterami. Dwa pozostałe filmy są już fotografowane bardziej klasycznie. Niemniej zdjęcia są w nich wspaniałym dopełnieniem historii.


Osobiście uważam, że jakaś nagroda należała się również niebagatelnemu filmowi „A Single Man” Toma Forda. Wspaniałe, choć nieco przeestetyzowane zdjęcia naprawdę zapadają w pamięć i nawet tylko dla nich i dla świetnej roli Colina Firtha warto ten film zobaczyć.


Tak więc podsumowując, Tegoroczny festiwal nie zachwycił, ale też nie zawiódł. Pokazał za to szeroką panoramę współczesnego kina ambitnego. To też nie jest mało.

1 komentarz: