czwartek, 26 listopada 2009
NADCHODZĄ ŻABY...
"THE IMAGINARIUM OF DOCTOR PARNASSUS" reż. Terry Gilliam
"TAKING WOODSTOCK" (POKAZ SPECJALNY) reż. Ang Lee
"A SINGLE MAN" reż. Tom Ford
"DEPARTURES" reż. Jójiró Takita
sobota, 21 listopada 2009
FILMY POSTAPOKALIPTYCZNE - MÓJ RANKING
(w zdjęcie "klik"-trailer w mig!)
1. "LUDZKIE DZIECI"(2006) reż Alfonso Cuarón

Jest to jeden z niewielu tego typu filmów, który faktycznie wbił mnie w fotel. Wspaniale napisany, świetnie zagrany. Buduję fantastycznie klimat zagrożenia i bezradności bohaterów wobec narastających przeszkód.
2. "12 MAŁP"(1995) reż.Terry Gilliam

Klasyk. Choć nie jestem wielkim fanem tego filmu. Nie mniej trzeba oddać honor zwłaszcza scenarzystom, bo zawiłość intrygi naprawdę imponuje.
3. "NAUSICAA Z DOLINY WIATRU"(1984) reż. Hayao Miyazaki

Chyba najbardziej oryginalny postapokaliptyk, jaki widziałem. To, co potrafi wyczarować na ekranie Miyazaki za każdym razem przerasta moje wszelkie oczekiwania.
4. "MATRIX"(1999) reż.bracia Wachowscy

Co tu dużo gadać. Zrewolucjonizował kino jako medium, nie mówiąc już o gatunku postapokaliptycznym.
5."UCIECZKA LOGANA"(1976) reż. Michael Anderson

Jeden z pierwszych kultowych filmów postakopaliptycznych. U nas mniej znany. A z wielu powodów wart poznania (choćby z faktu, że wiele z niego zapożyczono w naszej "Seksmisji")
Tuż za podium uplasował się "Jestem legendą" z Willem Smithem, który mimo wątłej fabułki wspaniale buduje klimat grozy i osamotnienia.
To są moje typy. A może ktoś ma swoje polecanki? Chętnie bym uzupełnił swoje filmowe lektury o jakąś sprawdzoną pozycję.
piątek, 13 listopada 2009
"2012" - JAKA PIĘKNA KATASTROFA

Trudno wyobrazić sobie, co Roland Emmerich weźmie na warsztat po nakręceniu filmu o końcu świata... Może dla odmiany zacznie kręcić niezależne dramaty, rogrywające się między dwoma bohaterami w czterech ścianach pokoju..? A może nastąpi faktyczny koniec świata i problem ten nie będzie istniał..?
Zadziwiający jest fakt, że tak konsekwentny w swojej drodze „artystycznej” reżyser, autor tak wielu blockbusterów, wciąż pozostaje średnio rozpoznawalny przez publiczność. Ale może wcale nie ma w tym nic dziwnego. W końcu to, czy zapamiętujemy danego twórce, w istotnym stopniu wiąże się z unikalnym stylem opowiadania. Z pewnością można powiedzieć to o Spielbergu, Shyamallanie, czy Cameronie. Ale na pewno nie o Emmerichu. Ten reżyser stawia sobie za cel bezstylowość. Charakter filmowej wypowiedzi ma być do bólu przezroczysty. Złożony z dobrze znanych i ogranych elementów, które wyważone z aptekarską dokładnością mają przynieść zadowolenie maksymalnej ilości odbiorców. Tak Emmerich realizuje filmy już od kilkunastu lat. I tak też jest z „2012”. Drętwa, do bólu patetyczna i przewidywalna fabuła nawet przez chwilę nie daje nam złudzeń, że ten film wzniesie się nieco ponad poziom wód zalewających po kolei wszystkie kontynenty... Bohaterowie to przedstawiciele tych samych schematycznych postaw, które widzieliśmy w setkach podobnych filmów... Dialogi kiedy starają się być zabawne, wprawiają w zażenowanie, a w sytuacjach bardziej wzniosłych wydłużają akcję do granic absurdu (kiedy głównemu bohaterowi pozostają sekundy, by dokonać niezwykle skomplikowanego aktu heroizmu, ten znajduje czas by powspominać z synkiem dawne czasy kiedy byli jedna szczęśliwą rodziną... Innym razem widzimy licznik wskazujący minutę jaka dzieli załogę statku od kataklizmu i w ciągu tej minuty inny bohater wygłasza pięciominutową przemowę)...
Ale co z tego? Przecież nikt nie spodziewał się, że Emmerich przeskoczy sam siebie. Dla niego fabuła filmu zawsze będzie mało istotnym , acz koniecznym dodatkiem do pokazania wszechogarniającej i niezwykle efektownej hekatomby. I pod względem wizualnym film rzeczywiście robi ogromne wrażenie.
Wracając do pierwszej myśli: reżyser mógłby ostatecznie nakręcić drugą część (końcówka pozostawia taką możliwość), tylko co on by wtedy pokazał? Implozję galaktyki?..
OCENA: 2,5/6
niedziela, 8 listopada 2009
"MOON" - W STARYM DOBRYM STYLU

Reżyser z zaskakującą, jak na debiutanta umiejętnością stwarza klimat klaustrofobii i odosobnienia. Mamy praktycznie jednego (choć nie do końca) bohatera, na którym opiera się cały ciężar fabularny i psychologiczny. I trzeba przyznać, że Sam Rockwell wybrnął z tego zadania obronną ręką.
Film nie jest bez wad. Miejscami powielane schematy nieco drażnią (dość szybko możemy się zorientować na czym polega okrutna prawda o bohaterze), chwilami też film stara się na siłę wprowadzić wątki humorystyczne, co akurat w takim filmie staje się jedynie przykładem nie radzenia sobie twórcy z niektórymi scenariuszowymi komplikacjami. Na szczęście te drobne mankamenty są zmarginalizowane przez wspaniały, mroczny nastrój dzieła, podkreślony przez równie niepokojącą muzykę Clinta Mansella.

Mimo kilku drobnych wad i nawiązań do klasycznego kina sf, film emanuje świeżością. Jest jak powiew świeżego powietrza wpuszczony w zatęchły od formalnego przeładowania gatunek sf.
Polecam.
OCENA: 4,5/6
wtorek, 3 listopada 2009
OBCY W NAS

Obecnego przełomu trudno nie wiązać z polityką, a właściwie krytyką polityki, prowadzonej za niedawno zakończonych rządów Busha, czy szerzej - ugrupowań konserwatywno - republikańskich.
W ciągu zaledwie kilku miesięcy na ekranach kin pojawiły się co najmniej trzy tytuły science-fiction( a wkrótce pojawi się kolejny), w których następuje załamanie się opozycji „obcy-swój”.

Ten sam problem, ale z nieco innego punktu widzenia ukazuje( bardzo zresztą wizualnie podobny do czwartego „Terminatora”) „Dystrykt 9”(reż. Neill Blomkamp). Tu jednak z początku nie mamy konkretnej sugestii, kogo należy obdarzyć sympatią. Zarówno „swoi” przedstawiciele zbrojeniowej korporacji, jak i „obcy” kosmici mogą wzbudzać w podobnym stopniu odrazę. Z czasem dopiero nasza sympatia wyraźnie zmierza w kierunku „krewetek”(głównie za sprawą wyróżniającego się emocjonalnie i intelektualnie rebelianta i jego rozbrajającego dziecięcym infantylizmem syneczka) i nieszczęsnego głównego bohatera. Jednak w jego przypadku nie tyle należy mówić o autentycznej sympatii, co zwykłym współczuciu. Marcus jako antybohater pakuje się w sytuację na tyle tragiczną, że dopiero kiedy zatraca swoje odrażające „ja” i zaczyna stawać się jednym z „nich” staje się postacią, o której losy zaczynamy się troszczyć.
Ideologiczna wymowa filmu jest wręcz podstawówkowo klarowna. Problem segregacji rasowej i ogólnie pojętej nietolerancji inności ubrany w sztafaż s.f. zyskuje jednak nader świeży, wyjątkowo sugestywny wymiar.

Dylemat moralny przed jakim staje zarówno główny bohater, jak i młodzi widzowie nie jest jednak tak oczywisty. Tym bardziej cieszy fakt, że nie karmi się dzieci i młodzieży bezmyślnymi papkami, ale również produkcjami zmuszającymi do nieco głębszej refleksji.
Na tle tych filmów (a zwłaszcza tego ostatniego) zbliżająca się megaprodukcja Jamesa Camerona, „Avatar” wypada mało oryginalnie, jeżeli chodzi o fabułę(nie będę pisał o czym ma być film, bo wszystko jasno wynika ze zwiastunu, który można obejrzeć po kliknięciu w obrazek poniżej). Prawdopodobnie będzie tylko kolejnym przykładem rozliczenia się kina sf z systemem politycznym, który w imię walki o demokrację, za priorytet wyznaczał sobie militarną dominację nad tzw. „narodami łobuzerskimi”. Myślę, że dla Busha problem rozróżnienia na „obcych” i „swoich” po prostu nie istniał.
