niedziela, 8 listopada 2009

"MOON" - W STARYM DOBRYM STYLU

Kino sf wraca do świetnej formy. Po zalewie przeładowanych efektami specjalnymi, gniotów w stylu „Transformersów”, czy innych „Hulków” twórcy najwyraźniej zatęsknili za historiami kameralnymi, skupionymi na bohaterach i fabule. I jak na razie pokazują statystyki, są to twórcy debiutujący. Po rewelacyjnym „Dystrykcie 9” Neilla Blomkampa pojawił się kolejny debiut. „Moon” Duncana Jonesa opiera się na starych, sprawdzonych zasadach budowania napięcia za pomocą najprostszych środków, takich jak np. odizolowanie bohatera od świata zewnętrznego, a także stopniowe odsłanianie tajemnicy. Wszystko to w sentymentalnym stylu retro. Również wizualnie film nawiązuje do sf z lat 60-tych i 70-tych. Zwłaszcza wystrój stacji badawczej przypomina stylistykę rodem z „Odysei kosmicznej” czy pierwszego „Obcego”.

Reżyser z zaskakującą, jak na debiutanta umiejętnością stwarza klimat klaustrofobii i odosobnienia. Mamy praktycznie jednego (choć nie do końca) bohatera, na którym opiera się cały ciężar fabularny i psychologiczny. I trzeba przyznać, że Sam Rockwell wybrnął z tego zadania obronną ręką.

Film nie jest bez wad. Miejscami powielane schematy nieco drażnią (dość szybko możemy się zorientować na czym polega okrutna prawda o bohaterze), chwilami też film stara się na siłę wprowadzić wątki humorystyczne, co akurat w takim filmie staje się jedynie przykładem nie radzenia sobie twórcy z niektórymi scenariuszowymi komplikacjami. Na szczęście te drobne mankamenty są zmarginalizowane przez wspaniały, mroczny nastrój dzieła, podkreślony przez równie niepokojącą muzykę Clinta Mansella.

Mimo kilku drobnych wad i nawiązań do klasycznego kina sf, film emanuje świeżością. Jest jak powiew świeżego powietrza wpuszczony w zatęchły od formalnego przeładowania gatunek sf.

Polecam.

OCENA: 4,5/6

OPIS FABUŁY



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz